"Niech żyje »Łupaszko!«"
66 lat temu, 28 sierpnia 1946 r. o godz. 6:15 zamordowano, dwoje
żołnierzy z 5 Brygady Wileńskiej AK ppor. Feliksa Selmanowicza „Zagończyka” oraz siedemnastoletnią sanitariuszkę Danutę Siedzikówną „Inkę” w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej 12. Umierali z okrzykiem "Jeszcze Polska nie zginęła!" i "Niech żyje »Łupaszko!«" Do dziś rodzinom nie udało się odnaleźć ich miejsca pochówku. Wyrok śmierci był komunistyczną zbrodnią sądową, a zarazem aktem zemsty i bezradności gdańskiego UB wobec niemożności rozbicia oddziałów mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki".
Publicysta "Naszej Polski", Tadeusz M. Płużański pisał: "W grypsie do sióstr Mikołajewskich z Gdańska, krótko przed śmiercią, "Inka" napisała: "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba". W tym zdaniu tkwi właśnie jasny podział na dobro i zło. Dobro - powtórzmy - po którego stronie do końca stoi "Inka", i zło - komunizm i jego ludzie." Płużański opisując śmierć "Inki" i "Zagończyka" sięgnął do wspomnień ks. Mariana Prusaka. Danuta Siedzikówna - sanitariuszka "Inka" została rozstrzelana rankiem 28 sierpnia 1946 r., wraz ze skazanym na śmierć dowódcą pododdziału V Brygady Wileńskiej - por. Feliksem Selmanowiczem "Zagończykiem" w więzieniu przy ul. Kurkowej. Przed egzekucją "Inkę" wyspowiadał ks. Prusak, ściągnięty przez UB-eków z kościoła garnizonowego w Rumi, gdzie był wikarym
(uczestnik Powstania Warszawskiego, w 1949 r. skazany na sześć lat więzienia, odsiedział trzy i pół roku): "Była bardzo spokojna. Wyspowiadała się i prosiła, by pójść do mieszkania we Wrzeszczu i powiedzieć, że ją rozstrzelano. Do siostry, która była w domu dziecka w Sopocie, wysłała już pocztówkę z informacją, że dostała wyrok śmierci. [...] W końcu zaprowadzono mnie do sali egzekucyjnej. (...) Tam była cała gromada UB, jacyś żołnierze, lekarz, prokurator. Chyba z trzydzieści osób. Było ciemno. Oszołomiła mnie ta sytuacja. W końcu wprowadzili skazańców. Prawdopodobnie mieli skute albo związane ręce. Ubecy zachowywali się grubiańsko. Nie chciałbym przytaczać tu wyzwisk, które
sypały się na dziewczynę i tego pana (o tym, że był to "Zagończyk", ks. Prusak dowiedział się dopiero po latach - red.). Ustawiono ich pod słupkami przy ścianie. Przed rozstrzelaniem dałem im krzyż do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Prokurator siedział za małym stolikiem okrytym czerwonym suknem. Odczytał wyrok i powiedział, że nie było ułaskawienia. Potem padła komenda "po zdrajcach narodu polskiego ognia". W tym momencie oni krzyknęli: "Niech żyje Polska", tak jakby się umówili. Padła salwa i oboje osunęli się na ziemię. Żołnierze strzelali z trzech, może czterech metrów".
Z najnowszych ustaleń wynika, że "Zagończyk" zginął od razu, natomiast "Inka"
jeszcze żyła. Kiedy zbliżył się do niej dowódca plutonu egzekucyjnego (ppor.
Sawicki) zdążyła jeszcze krzyknąć: "Niech żyje »Łupaszko!«". Oprawca dobił ją
strzałem w głowę. Ksiądz Prusak spełnił ostatnie życzenie "Inki" - przekazał
wiadomość pod wskazany adres. Za to został potem skazany.
RWW
www.naszapolska.pl
żołnierzy z 5 Brygady Wileńskiej AK ppor. Feliksa Selmanowicza „Zagończyka” oraz siedemnastoletnią sanitariuszkę Danutę Siedzikówną „Inkę” w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej 12. Umierali z okrzykiem "Jeszcze Polska nie zginęła!" i "Niech żyje »Łupaszko!«" Do dziś rodzinom nie udało się odnaleźć ich miejsca pochówku. Wyrok śmierci był komunistyczną zbrodnią sądową, a zarazem aktem zemsty i bezradności gdańskiego UB wobec niemożności rozbicia oddziałów mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki".
Publicysta "Naszej Polski", Tadeusz M. Płużański pisał: "W grypsie do sióstr Mikołajewskich z Gdańska, krótko przed śmiercią, "Inka" napisała: "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba". W tym zdaniu tkwi właśnie jasny podział na dobro i zło. Dobro - powtórzmy - po którego stronie do końca stoi "Inka", i zło - komunizm i jego ludzie." Płużański opisując śmierć "Inki" i "Zagończyka" sięgnął do wspomnień ks. Mariana Prusaka. Danuta Siedzikówna - sanitariuszka "Inka" została rozstrzelana rankiem 28 sierpnia 1946 r., wraz ze skazanym na śmierć dowódcą pododdziału V Brygady Wileńskiej - por. Feliksem Selmanowiczem "Zagończykiem" w więzieniu przy ul. Kurkowej. Przed egzekucją "Inkę" wyspowiadał ks. Prusak, ściągnięty przez UB-eków z kościoła garnizonowego w Rumi, gdzie był wikarym
(uczestnik Powstania Warszawskiego, w 1949 r. skazany na sześć lat więzienia, odsiedział trzy i pół roku): "Była bardzo spokojna. Wyspowiadała się i prosiła, by pójść do mieszkania we Wrzeszczu i powiedzieć, że ją rozstrzelano. Do siostry, która była w domu dziecka w Sopocie, wysłała już pocztówkę z informacją, że dostała wyrok śmierci. [...] W końcu zaprowadzono mnie do sali egzekucyjnej. (...) Tam była cała gromada UB, jacyś żołnierze, lekarz, prokurator. Chyba z trzydzieści osób. Było ciemno. Oszołomiła mnie ta sytuacja. W końcu wprowadzili skazańców. Prawdopodobnie mieli skute albo związane ręce. Ubecy zachowywali się grubiańsko. Nie chciałbym przytaczać tu wyzwisk, które
sypały się na dziewczynę i tego pana (o tym, że był to "Zagończyk", ks. Prusak dowiedział się dopiero po latach - red.). Ustawiono ich pod słupkami przy ścianie. Przed rozstrzelaniem dałem im krzyż do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Prokurator siedział za małym stolikiem okrytym czerwonym suknem. Odczytał wyrok i powiedział, że nie było ułaskawienia. Potem padła komenda "po zdrajcach narodu polskiego ognia". W tym momencie oni krzyknęli: "Niech żyje Polska", tak jakby się umówili. Padła salwa i oboje osunęli się na ziemię. Żołnierze strzelali z trzech, może czterech metrów".
Z najnowszych ustaleń wynika, że "Zagończyk" zginął od razu, natomiast "Inka"
jeszcze żyła. Kiedy zbliżył się do niej dowódca plutonu egzekucyjnego (ppor.
Sawicki) zdążyła jeszcze krzyknąć: "Niech żyje »Łupaszko!«". Oprawca dobił ją
strzałem w głowę. Ksiądz Prusak spełnił ostatnie życzenie "Inki" - przekazał
wiadomość pod wskazany adres. Za to został potem skazany.
RWW
www.naszapolska.pl