Zamordowana za "Łupaszkę"
Tygodnik "Nasza Polska", 4 września 2012 r.
Jeśli dziś pseudonim "Inka" komukolwiek się kojarzy, to z Haliną G.,
która miała wystawić gangsterom ministra sportu Jacka Dębskiego i została potem
skazana przez sąd III RP. Tymczasem była wcześniej inna "Inka", też skazana, ale
przez komunistów i za wolną Polskę. Danuta Siedzikówna z przestępcami nie miała
nic wspólnego, choć tak traktowała V Wileńską Brygadę Armii Krajowej "ludowa"
władza. Zamordowano ją 28 sierpnia 1946 r. o godz. 6.15 w gdańskim więzieniu
przy ul. Kurkowej, niecałe 40 dni po aresztowaniu.
Prócz udziału w "bandzie Łupaszki", czyli niepodległościowym oddziale mjr. Zygmunta
Szendzielarza (regularna jednostka Wojska Polskiego, podlegająca konstytucyjnym
władzom RP), i nielegalnego posiadania broni, komuniści oskarżyli ją -
niepełnoletnią sanitariuszkę (rozstrzelano ją sześć dni przed 18. urodzinami) -
o wydanie rozkazu zastrzelenia dwóch wziętych do niewoli funkcjonariuszy UB.
Tego "przestępstwa" nie udowodnił jej nawet podległy bezpiece "sąd" i nie
potwierdziło dwóch z pięciu zeznających "dobrowolnie" w sprawie milicjantów,
którym żołnierze "Łupaszki" darowali życie. Jeden z nich - Mieczysław Mazur -
zeznał, że opatrzyła go, gdy został ranny w walce z żołnierzami V Wileńskiej
Brygady AK. Ale dla stalinowskich siepaczy nie miało to żadnego
znaczenia.
Przez długie lata PRL-u Danuta Siedzikówna "Inka" była
bandytką - podobnie jak jej dowódcy - szczególnie Zygmunt Szendzielarz. W
wydanej w 1969 r. książce-paszkwilu Jana Bobczenki (były szef UBP w
Kościerzynie, potem w SB) i gdańskiego dziennikarza Rajmunda Bolduana "Front bez
okopów" "Inka" uczestniczy w egzekucji funkcjonariuszy UB w Starej Kiszewie.
Jest "krępa", ma "sadystyczny uśmiech", a w jej ręce błyszczy "czarna,
oksydowana stal rewolweru".
Jeden z "łupaszkowców", ppor. Olgierd Christa
"Leszek", zapamiętał dzień wyjazdu "Inki" do Gdańska, który stał się początkiem
jej dramatu: "Stała przede mną smukła, uśmiechnięta, ładna dziewczyna, w
pożyczonej gdzieś na wsi letniej sukience".
Nie jesteśmy żadną bandą
Historia "Inki" jest wyjątkowa - choć dla tamtego pokolenia, wychowanego w niepodległej Polsce - właściwie
typowa. Danuta Siedzikówna urodziła się 3 września 1928 r. we wsi Głuszczewina
pod Narewką, pow. Bielsk Podlaski (na skraju Puszczy Białowieskiej). Po
wywiezieniu ojca na Syberię, leśniczówkę Siedzików zajęło NKWD, i rodzina
(babcia, matka i trzy córki) wynajęły pokój w Narewce. "Inka" pracowała jako
kancelistka w tamtejszym nadleśnictwie. Trzy miesiące po śmierci matki wstąpiła
- mimo swoich 15 lat - tak jak jej starsza o rok siostra Wiesia - do Armii
Krajowej. W ubeckim więzieniu - torturowana i poniżana - cały czas pamiętała
słowa przysięgi, którą złożyła w grudniu 1943 r. Zgłaszając się na ochotnika do
polskiego podziemnego wojska, przyjęła pseudonim "Inka", na pamiątkę szkolnej
przyjaźni i została żołnierzem ośrodka Hajnówka - Białowieża.
Walczyła zatem z dwoma okupantami - najpierw niemieckim, później sowieckim. Nie tylko dla
"Inki" sowiecki terror w polskim wydaniu okazał się nieporównanie gorszy.
Wstępem do późniejszej tragedii były wydarzenia z czerwca 1945 r., kiedy - wraz
z innymi pracownikami nadleśnictwa Narewka - za współpracę z antykomunistycznym
podziemiem została aresztowana przez grupę NKWD-UB, z polecenia zastępcy szefa
WUBP w Białymstoku Eljasza Kotona. W czasie transportu do siedziby
białostockiego UB zostali odbici przez patrol żołnierzy V Wileńskiej Brygady
majora "Łupaszki".
Mimo rozkazu o demobilizacji Zygmunt Szendzielarz
pozostał w konspiracji. Swój wybór tłumaczył w ulotce z marca 1946 r.: "Nie
jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej
Ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich (...). My chcemy, by Polska była
rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi
takich mamy, którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB wraz z kliką
oficerów sowieckich czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub
życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich, mordują
najlepszych Polaków domagających się wolności i
sprawiedliwości".
Koncert pieśni patriotycznych
Po uwolnieniu "Inka" wstąpiła do oddziałów
"Łupaszki". Przez krótki czas jej przełożonym był zastępca mjr. Szendzielarza,
por. Lech Beynar "Nowina" (późniejszy publicysta i historyk Paweł Jasienica; w
marcu 1968 r. Gomułka oskarżył go o liczne morderstwa na zlecenie
"Łupaszki").
Kiedy na początku 1946 r. brygada wznowiła działalność na
Pomorzu (podporządkowana Eksterytorialnemu Okręgowi Wileńskiemu AK), Siedzikówna
nie miała wątpliwości, gdzie jest jej miejsce. Znów była sanitariuszką i
łączniczką, służąc w szwadronie "Żelaznego" - ppor. Zdzisława Badochy, dowódcy
jednego ze szwadronów "Łupaszki". Do lipca 1946 r. uczestniczyła w akcjach
przeciwko NKWD, UB i ich konfidentom, zadziwiając ofiarnością i poświęceniem
(powtórzmy - opatrywała nie tylko żołnierzy niepodległościowego podziemia, ale
także rannych ubeków i milicjantów). Cytowany już zastępca "Żelaznego", ppor.
Olgierd Christa "Leszek" wspominał: "Była bardzo skromna i bardzo obowiązkowa.
Nie pamiętam, żeby się kiedykolwiek skarżyła, choć nie brakowało długich,
forsownych marszów".
Dramat "Inki" rozpoczął się 13 lipca 1946 r., kiedy
"Leszek" wysłał ją do Gdańska po medykamenty dla szwadronu i aby nawiązała
kontakt z "Żelaznym" - nie wiedziano jeszcze, że miesiąc wcześniej został zabity
podczas ubeckiej obławy. Nie wiedziano również, że jedna z łączniczek - Regina
Żylińska-Mordas, ps. “Regina” - wydała szereg punktów kontaktowych V Brygady
Wileńskiej. Jednym z nich był lokal przy ul. Wróblewskiego 7 we Wrzeszczu, do
którego "Inka" przybyła 19 lipca. Było to mieszkanie sióstr Mikołajewskich z
Wilna. Obie siostry, Helena i Jagoda, niewiele starsze od Siedzikówny, działały
w konspiracji, więc dziewczęta urządziły sobie koncert pieśni patriotycznych,
który trwał do późnej nocy. Nie przypuszczały, że mieszkanie jest "spalone" i
pod oknami czają się ubecy. "Inkę" aresztowali nad ranem 20 lipca i przewieźli
do więzienia przy ul. Kurkowej w Gdańsku.
Palec na ustach
Śledztwo przeciwko Danucie Siedzikównie prowadzili
funkcjonariusze gdańskiego WUBP. Strażniczka o imieniu Sabina, znana z ludzkiego
traktowania więźniarek, opowiadała im, że "Inka" była bita i poniżana. Że
rozbierano ją do naga, że do jej celi wpuszczano żony ubeków, którzy zginęli w
akcjach przeciwko oddziałom "Łupaszki". Aresztowana wkrótce po Siedzikównie,
jedna z sióstr Mikołajewskich - Helena, zobaczyła ją tydzień po aresztowaniu.
"Inka", wyglądając przez zakratowane okno, położyła palec na ustach - dała znak,
że nic nie powiedziała. Pytana o cel przyjazdu do Gdańska, powtarzała, że była
umówiona na wizytę u dentysty. Ubecy nie zmusili jej nawet, aby wskazała miejsce
swojego spotkania ze szwadronem - wiedzieli tylko (od "Reginy"), że ma to
nastąpić na jednej ze stacji kolejowych w Borach Tucholskich. Dlatego obstawili
kilka z nich, a na właściwej - Lipowa - zostali rozbici przez żołnierzy
"Łupaszki".
Drugiego sierpnia 1946 r. Józef Bik (potem występujący pod
nazwiskami Bukar i Gawerski), naczelnik Wydziału Śledczego gdańskiego WUBP,
wystosował pismo do prokuratury wojskowej: "Przesyłam akta sprawy przeciwko
Siedzikównie Danucie, ps. Inka, w celu przekazania do Wojskowego Sądu Rejonowego
w trybie postępowania doraźnego. Proszę o uzgodnienie terminu rozprawy na dzień
3.08.1946".
Proces, mimo iż trwał trzy godziny, był jedynie formalnością.
Wyrok wydali wcześniej ubecy. Sędziowie i prokurator mieli pełną świadomość
bezprawności swoich działań: niepełnoletnią dziewczynę skazali bez
dowodów.
Skazana na śmierć "Inka" czekała na wykonanie wyroku zamknięta w
izolatce. Wysłaną przez obrońcę prośbę o łaskę do Bieruta skład sędziowski
zaopiniował negatywnie. Nie miała ona i tak żadnego znaczenia - wyrok na
Siedzikównie wykonano, nim do Gdańska dotarła odmowna odpowiedź
Bieruta.
"Niech żyje Polska" "Niech żyje "Łupaszko!"
Danuta Siedzikówna - sanitariuszka "Inka" - została
rozstrzelana rankiem 28 sierpnia 1946 r., wraz ze skazanym na śmierć dowódcą
pododdziału V Brygady Wileńskiej - por. Feliksem Selmanowiczem "Zagończykiem" w
więzieniu przy ul. Kurkowej. Przed egzekucją "Inkę" wyspowiadał ks. Marian
Prusak, ściągnięty przez UB-eków z kościoła garnizonowego w Rumi, gdzie był
wikarym (uczestnik Powstania Warszawskiego, w 1949 r. skazany na sześć lat
więzienia, odsiedział trzy i pół roku): "Była bardzo spokojna. Wyspowiadała się
i prosiła, by pójść do mieszkania we Wrzeszczu i powiedzieć, że ją rozstrzelano.
Do siostry, która była w domu dziecka w Sopocie, wysłała już pocztówkę z
informacją, że dostała wyrok śmierci. [...] W końcu zaprowadzono mnie do sali
egzekucyjnej. [...] Tam była cała gromada UB, jacyś żołnierze, lekarz,
prokurator. Chyba ze trzydzieści osób. Było ciemno. Oszołomiła mnie ta sytuacja.
W końcu wprowadzili skazańców. Prawdopodobnie mieli skute albo związane ręce.
Ubecy zachowywali się grubiańsko. Nie chciałbym przytaczać tu wyzwisk, które
sypały się na dziewczynę i tego pana [o tym, że był to "Zagończyk", ks. Prusak
dowiedział się dopiero po latach – przyp.red.]. Ustawiono ich pod słupkami przy
ścianie. Przed rozstrzelaniem dałem im krzyż do pocałowania. Chciano im zawiązać
oczy, nie pozwolili. Prokurator siedział za małym stolikiem okrytym czerwonym
suknem. Odczytał wyrok i powiedział, że nie było ułaskawienia. Potem padła
komenda "po zdrajcach narodu polskiego ognia". W tym momencie oni krzyknęli:
"Niech żyje Polska!", tak jakby się umówili. Padła salwa i oboje osunęli się na
ziemię. Żołnierze strzelali z trzech, może czterech metrów".
Z najnowszych ustaleń wynika, że "Zagończyk" zginął od razu, natomiast "Inka"
jeszcze żyła. Kiedy zbliżył się do niej dowódca plutonu egzekucyjnego (ppor.
Sawicki) zdążyła jeszcze krzyknąć: "Niech żyje »Łupaszko!«”. Oprawca dobił ją
strzałem w głowę. Ksiądz Prusak spełnił ostatnie życzenie "Inki" - przekazał
wiadomość pod wskazany adres. Za to został potem skazany.
Tadeusz M. Płużański
www.naszapolska.pl
która miała wystawić gangsterom ministra sportu Jacka Dębskiego i została potem
skazana przez sąd III RP. Tymczasem była wcześniej inna "Inka", też skazana, ale
przez komunistów i za wolną Polskę. Danuta Siedzikówna z przestępcami nie miała
nic wspólnego, choć tak traktowała V Wileńską Brygadę Armii Krajowej "ludowa"
władza. Zamordowano ją 28 sierpnia 1946 r. o godz. 6.15 w gdańskim więzieniu
przy ul. Kurkowej, niecałe 40 dni po aresztowaniu.
Prócz udziału w "bandzie Łupaszki", czyli niepodległościowym oddziale mjr. Zygmunta
Szendzielarza (regularna jednostka Wojska Polskiego, podlegająca konstytucyjnym
władzom RP), i nielegalnego posiadania broni, komuniści oskarżyli ją -
niepełnoletnią sanitariuszkę (rozstrzelano ją sześć dni przed 18. urodzinami) -
o wydanie rozkazu zastrzelenia dwóch wziętych do niewoli funkcjonariuszy UB.
Tego "przestępstwa" nie udowodnił jej nawet podległy bezpiece "sąd" i nie
potwierdziło dwóch z pięciu zeznających "dobrowolnie" w sprawie milicjantów,
którym żołnierze "Łupaszki" darowali życie. Jeden z nich - Mieczysław Mazur -
zeznał, że opatrzyła go, gdy został ranny w walce z żołnierzami V Wileńskiej
Brygady AK. Ale dla stalinowskich siepaczy nie miało to żadnego
znaczenia.
Przez długie lata PRL-u Danuta Siedzikówna "Inka" była
bandytką - podobnie jak jej dowódcy - szczególnie Zygmunt Szendzielarz. W
wydanej w 1969 r. książce-paszkwilu Jana Bobczenki (były szef UBP w
Kościerzynie, potem w SB) i gdańskiego dziennikarza Rajmunda Bolduana "Front bez
okopów" "Inka" uczestniczy w egzekucji funkcjonariuszy UB w Starej Kiszewie.
Jest "krępa", ma "sadystyczny uśmiech", a w jej ręce błyszczy "czarna,
oksydowana stal rewolweru".
Jeden z "łupaszkowców", ppor. Olgierd Christa
"Leszek", zapamiętał dzień wyjazdu "Inki" do Gdańska, który stał się początkiem
jej dramatu: "Stała przede mną smukła, uśmiechnięta, ładna dziewczyna, w
pożyczonej gdzieś na wsi letniej sukience".
Nie jesteśmy żadną bandą
Historia "Inki" jest wyjątkowa - choć dla tamtego pokolenia, wychowanego w niepodległej Polsce - właściwie
typowa. Danuta Siedzikówna urodziła się 3 września 1928 r. we wsi Głuszczewina
pod Narewką, pow. Bielsk Podlaski (na skraju Puszczy Białowieskiej). Po
wywiezieniu ojca na Syberię, leśniczówkę Siedzików zajęło NKWD, i rodzina
(babcia, matka i trzy córki) wynajęły pokój w Narewce. "Inka" pracowała jako
kancelistka w tamtejszym nadleśnictwie. Trzy miesiące po śmierci matki wstąpiła
- mimo swoich 15 lat - tak jak jej starsza o rok siostra Wiesia - do Armii
Krajowej. W ubeckim więzieniu - torturowana i poniżana - cały czas pamiętała
słowa przysięgi, którą złożyła w grudniu 1943 r. Zgłaszając się na ochotnika do
polskiego podziemnego wojska, przyjęła pseudonim "Inka", na pamiątkę szkolnej
przyjaźni i została żołnierzem ośrodka Hajnówka - Białowieża.
Walczyła zatem z dwoma okupantami - najpierw niemieckim, później sowieckim. Nie tylko dla
"Inki" sowiecki terror w polskim wydaniu okazał się nieporównanie gorszy.
Wstępem do późniejszej tragedii były wydarzenia z czerwca 1945 r., kiedy - wraz
z innymi pracownikami nadleśnictwa Narewka - za współpracę z antykomunistycznym
podziemiem została aresztowana przez grupę NKWD-UB, z polecenia zastępcy szefa
WUBP w Białymstoku Eljasza Kotona. W czasie transportu do siedziby
białostockiego UB zostali odbici przez patrol żołnierzy V Wileńskiej Brygady
majora "Łupaszki".
Mimo rozkazu o demobilizacji Zygmunt Szendzielarz
pozostał w konspiracji. Swój wybór tłumaczył w ulotce z marca 1946 r.: "Nie
jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej
Ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich (...). My chcemy, by Polska była
rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi
takich mamy, którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB wraz z kliką
oficerów sowieckich czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub
życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich, mordują
najlepszych Polaków domagających się wolności i
sprawiedliwości".
Koncert pieśni patriotycznych
Po uwolnieniu "Inka" wstąpiła do oddziałów
"Łupaszki". Przez krótki czas jej przełożonym był zastępca mjr. Szendzielarza,
por. Lech Beynar "Nowina" (późniejszy publicysta i historyk Paweł Jasienica; w
marcu 1968 r. Gomułka oskarżył go o liczne morderstwa na zlecenie
"Łupaszki").
Kiedy na początku 1946 r. brygada wznowiła działalność na
Pomorzu (podporządkowana Eksterytorialnemu Okręgowi Wileńskiemu AK), Siedzikówna
nie miała wątpliwości, gdzie jest jej miejsce. Znów była sanitariuszką i
łączniczką, służąc w szwadronie "Żelaznego" - ppor. Zdzisława Badochy, dowódcy
jednego ze szwadronów "Łupaszki". Do lipca 1946 r. uczestniczyła w akcjach
przeciwko NKWD, UB i ich konfidentom, zadziwiając ofiarnością i poświęceniem
(powtórzmy - opatrywała nie tylko żołnierzy niepodległościowego podziemia, ale
także rannych ubeków i milicjantów). Cytowany już zastępca "Żelaznego", ppor.
Olgierd Christa "Leszek" wspominał: "Była bardzo skromna i bardzo obowiązkowa.
Nie pamiętam, żeby się kiedykolwiek skarżyła, choć nie brakowało długich,
forsownych marszów".
Dramat "Inki" rozpoczął się 13 lipca 1946 r., kiedy
"Leszek" wysłał ją do Gdańska po medykamenty dla szwadronu i aby nawiązała
kontakt z "Żelaznym" - nie wiedziano jeszcze, że miesiąc wcześniej został zabity
podczas ubeckiej obławy. Nie wiedziano również, że jedna z łączniczek - Regina
Żylińska-Mordas, ps. “Regina” - wydała szereg punktów kontaktowych V Brygady
Wileńskiej. Jednym z nich był lokal przy ul. Wróblewskiego 7 we Wrzeszczu, do
którego "Inka" przybyła 19 lipca. Było to mieszkanie sióstr Mikołajewskich z
Wilna. Obie siostry, Helena i Jagoda, niewiele starsze od Siedzikówny, działały
w konspiracji, więc dziewczęta urządziły sobie koncert pieśni patriotycznych,
który trwał do późnej nocy. Nie przypuszczały, że mieszkanie jest "spalone" i
pod oknami czają się ubecy. "Inkę" aresztowali nad ranem 20 lipca i przewieźli
do więzienia przy ul. Kurkowej w Gdańsku.
Palec na ustach
Śledztwo przeciwko Danucie Siedzikównie prowadzili
funkcjonariusze gdańskiego WUBP. Strażniczka o imieniu Sabina, znana z ludzkiego
traktowania więźniarek, opowiadała im, że "Inka" była bita i poniżana. Że
rozbierano ją do naga, że do jej celi wpuszczano żony ubeków, którzy zginęli w
akcjach przeciwko oddziałom "Łupaszki". Aresztowana wkrótce po Siedzikównie,
jedna z sióstr Mikołajewskich - Helena, zobaczyła ją tydzień po aresztowaniu.
"Inka", wyglądając przez zakratowane okno, położyła palec na ustach - dała znak,
że nic nie powiedziała. Pytana o cel przyjazdu do Gdańska, powtarzała, że była
umówiona na wizytę u dentysty. Ubecy nie zmusili jej nawet, aby wskazała miejsce
swojego spotkania ze szwadronem - wiedzieli tylko (od "Reginy"), że ma to
nastąpić na jednej ze stacji kolejowych w Borach Tucholskich. Dlatego obstawili
kilka z nich, a na właściwej - Lipowa - zostali rozbici przez żołnierzy
"Łupaszki".
Drugiego sierpnia 1946 r. Józef Bik (potem występujący pod
nazwiskami Bukar i Gawerski), naczelnik Wydziału Śledczego gdańskiego WUBP,
wystosował pismo do prokuratury wojskowej: "Przesyłam akta sprawy przeciwko
Siedzikównie Danucie, ps. Inka, w celu przekazania do Wojskowego Sądu Rejonowego
w trybie postępowania doraźnego. Proszę o uzgodnienie terminu rozprawy na dzień
3.08.1946".
Proces, mimo iż trwał trzy godziny, był jedynie formalnością.
Wyrok wydali wcześniej ubecy. Sędziowie i prokurator mieli pełną świadomość
bezprawności swoich działań: niepełnoletnią dziewczynę skazali bez
dowodów.
Skazana na śmierć "Inka" czekała na wykonanie wyroku zamknięta w
izolatce. Wysłaną przez obrońcę prośbę o łaskę do Bieruta skład sędziowski
zaopiniował negatywnie. Nie miała ona i tak żadnego znaczenia - wyrok na
Siedzikównie wykonano, nim do Gdańska dotarła odmowna odpowiedź
Bieruta.
"Niech żyje Polska" "Niech żyje "Łupaszko!"
Danuta Siedzikówna - sanitariuszka "Inka" - została
rozstrzelana rankiem 28 sierpnia 1946 r., wraz ze skazanym na śmierć dowódcą
pododdziału V Brygady Wileńskiej - por. Feliksem Selmanowiczem "Zagończykiem" w
więzieniu przy ul. Kurkowej. Przed egzekucją "Inkę" wyspowiadał ks. Marian
Prusak, ściągnięty przez UB-eków z kościoła garnizonowego w Rumi, gdzie był
wikarym (uczestnik Powstania Warszawskiego, w 1949 r. skazany na sześć lat
więzienia, odsiedział trzy i pół roku): "Była bardzo spokojna. Wyspowiadała się
i prosiła, by pójść do mieszkania we Wrzeszczu i powiedzieć, że ją rozstrzelano.
Do siostry, która była w domu dziecka w Sopocie, wysłała już pocztówkę z
informacją, że dostała wyrok śmierci. [...] W końcu zaprowadzono mnie do sali
egzekucyjnej. [...] Tam była cała gromada UB, jacyś żołnierze, lekarz,
prokurator. Chyba ze trzydzieści osób. Było ciemno. Oszołomiła mnie ta sytuacja.
W końcu wprowadzili skazańców. Prawdopodobnie mieli skute albo związane ręce.
Ubecy zachowywali się grubiańsko. Nie chciałbym przytaczać tu wyzwisk, które
sypały się na dziewczynę i tego pana [o tym, że był to "Zagończyk", ks. Prusak
dowiedział się dopiero po latach – przyp.red.]. Ustawiono ich pod słupkami przy
ścianie. Przed rozstrzelaniem dałem im krzyż do pocałowania. Chciano im zawiązać
oczy, nie pozwolili. Prokurator siedział za małym stolikiem okrytym czerwonym
suknem. Odczytał wyrok i powiedział, że nie było ułaskawienia. Potem padła
komenda "po zdrajcach narodu polskiego ognia". W tym momencie oni krzyknęli:
"Niech żyje Polska!", tak jakby się umówili. Padła salwa i oboje osunęli się na
ziemię. Żołnierze strzelali z trzech, może czterech metrów".
Z najnowszych ustaleń wynika, że "Zagończyk" zginął od razu, natomiast "Inka"
jeszcze żyła. Kiedy zbliżył się do niej dowódca plutonu egzekucyjnego (ppor.
Sawicki) zdążyła jeszcze krzyknąć: "Niech żyje »Łupaszko!«”. Oprawca dobił ją
strzałem w głowę. Ksiądz Prusak spełnił ostatnie życzenie "Inki" - przekazał
wiadomość pod wskazany adres. Za to został potem skazany.
Tadeusz M. Płużański
www.naszapolska.pl